Schron na Iłżeckiej

Fragmenty relacji z Księgi Pamięci 1971, str. 342    

Schron na Iłżeckiej -Bunkier

Rachel Guthaltz-Kempinski,

 Ostrowieccy Żydzi podzielili ten sam los, co reszta polskich Żydów. W żydowskich domach nie było przygotowań do Szabatu. Ludzie chodzili jak odurzeni. "Co mamy robić?" To pytanie leżało na ustach wszystkich. Niektórzy przygotowali bunkry, które po polsku nazywaliśmy "schronami".

W tym czasie działał kibuc hachszara ["gospodarstwo szkoleniowe"] "Hechalutzu" [ruchu młodzieżowego szkolącego do osadnictwa rolniczego w Izraelu], który prowadził młody mężczyzna ze Słonimia, Berl Brojde. Często tam jeździłam. Kibuc miał kontakty z Warszawą.

Przychodziła do niego grupa młodych ludzi: Basia i Sara Sylman, Lejbel i Abraham Ejgier, Jisrolik Hermalin, Dovid Shulman, Frania Beatus (z Konina) i inni.

W domu Sylmanów przy ulicy Iłżeckiej młodzież, według wskazówek Berla Brojde, zbudowała "schron" [kryjówkę]. Wydzielili pokój i zamurowali go. Było tam tajne wejście - przez dach na strychu. Tej samej nocy rozeszła się wieść, że ma się rozpocząć "akcja".

"Schron" składał się z dużej izby. Było nas około trzydziestu osób. Najpierw cały kibuc – wszyscy obcy. Nie z Ostrowca. A dalej mieszkańcy miasta, których nazwiska pamiętam do dziś:

Rachel Sylman i jej wnuki Basia, Sara i Yosele; syn lubelskiego Rebbe, i kilka synowych i kilkoro wnuków; oraz jego córka pani Rubin z Bielska, i jej chłopczyk "Bobuś".

Widzimy "akcję" [deportację]

Berl Brojde rozdał nam wszystkim młodym koktajle Mołotowa. Starsi nie wiedzieli o tym. Podnosił butelkę i mówił: "Nie wezmą od nas Bobusia żywcem!".

W "schronie" był też Jisrolik Hermalin z młodszą siostrą Sonią i braciszkiem; była też rodzina Mendelewiczów z Kielc; Jisrolik Szylman z ulicy Szerokiej; Jecheskiel Krongold z żoną.

Wieczorem wszyscy młodzi mężczyźni, którzy pracowali w fabryce, opuścili "schron". My zostaliśmy i czekaliśmy. O świcie usłyszeliśmy rozkazy SS i zrozumieliśmy, że rozpoczęła się "akcja".

"Schron" znajdował się na drugim piętrze i miał małe okienka, tzw. dymniki. Zasłoniliśmy szyby, a przez szpary widzieliśmy, co się dzieje na zewnątrz. Od czasu do czasu słychać było strzały i krzyki umierających ludzi. Mieliśmy przygotowany prowiant, ale kto by myślał o jedzeniu.

Po kilku dniach dowiedzieliśmy się, że na podwórku, gdzie się ukrywaliśmy, gromadzą grupy Żydów. Dzięki temu mogliśmy od czasu do czasu wychodzić i mieszać się z innymi ludźmi, zdobywać jedzenie i wodę ze studni, która była na podwórku.

Byliśmy tam przez prawie dwa tygodnie. W tym czasie Niemcy szukali kryjówek w domu. Słyszeliśmy odgłosy niemieckich butów i krzyki Niemców. W tym czasie odkryli kilka kryjówek w domu, ale naszego "schronu" nie znaleźli.

Grupa walczy w powstaniu w getcie warszawskim

 W skład grupy, która przygotowywała się do wyjazdu do Warszawy, żeby przyłączyć się do powstania w getcie, wchodzili: Berl Brojde na czele, następnie Basia i Sara Sylman, Lejbel Ejgier, Frania Beatus (która służyła jako kurierka i jeździła tam i z powrotem do Warszawy), Jisrolik Szulman i Jisrolik Hermalin. Jeśli o kimś zapomniałam to proszę o wybaczenie.

Pewnego dnia Basia Sylman wyszła w ciągu dnia na ulicę. Wyglądała na chrześcijankę. Złapali ją, jak i inne chrześcijańskie dziewczyny, i wysłali na roboty do Niemiec. Ale ona uciekła z transportu i wróciła do "schronu", gdzie o wszystkim opowiedziała. Jej babcia, Rachel Sylman, zganiła ją za to, że uciekła z robót, gdzie mogła się uratować. Ale Basia odpowiedziała: "Bubbe, nie chcę umierać z "Chrystusem królem" na ustach!".

Chcę wspomnieć o jeszcze jednym ważnym wydarzeniu, które miało miejsce w "schronie".

Pewnego razu wszedł zdyszany Berl Brojde i powiedział: "Słuchajcie wszyscy, i zaklinam was, kto przeżyje, nie powinien tego zapomnieć: zastępca komendanta policji żydowskiej własnymi rękami wsadził mnie do transportu, ale ja uciekłem!".

Uważam, że spełnienie jego życzenia jest moim świętym obowiązkiem wobec mojego przyjaciela Berla. Jestem jedyną ocalałą osobą ze "schronu". Powstańcy ["puczyści"] wiedzieli o działalności Berla Brojde.

Cały dom, w którym mieszkaliśmy podzielili dla pracowników fabryki, więc znowu zostaliśmy na ulicy. Przypadkowo spotkałam na podwórku Szmula Zhabnera, policjanta, który mieszkał z matką w getcie, w naszym domu. Powiedział mi, że nasza rodzina ukrywa się na naszym strychu w "schronie". Opowiedziałam to kolegom i wkrótce wszyscy ukryliśmy się w kryjówce, a tymczasem cała grupa pojechała do Warszawy. Ostatnimi, którzy zostali byli Lejbel Rappaport i Dovid Shulman.

Cała grupa zginęła w getcie warszawskim, a my z Ostrowca również przyczyniliśmy się do męstwa i bohaterstwa w powstaniu w getcie. Pierwsza zginęła Sara Sylman, z bronią w ręku. Dzień wybuchu powstania jest dla mnie święty.

Chcę zrelacjonować wydarzenie, które utkwiło mi w pamięci: Lejbel Rappaport, lat 18, Sara Sylman, lat 17 i Dovid Shulman, lat 17, wyszli w deszczową, ciemną noc, żeby podpalić rynek. Zabrali ze sobą materiały łatwopalne. Weszli do domu Fridlewskiego na Rynku na Szerokiej, podpalili dach, licząc, że wiatr podsyci ogień. Niestety, deszcz zdusił pożar.

Pamiętam, jak weszli do "schronu" przemoczeni od deszczu i wołali: "Berl, podpaliliśmy!". Ileż odwagi musieli mieć, aby dokonać tego czynu.

W ostatnich dniach w okolicy odkryto kilka innych bunkrów. Przychodziły do nas kolejne osoby. Nasza kryjówka stała się zbyt popularna i nie byłaby w stanie przetrwać dłużej. O domu dowiedziała się policja. Przyszło dwóch policjantów i wygonili nas wszystkich.

Niektórzy zostali wysłani do Treblinki. Ja zostałam z grupą z kibucu. Mieliśmy inną kryjówkę. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć, żywy grób – w domu Frani Beatus, tej z Konina. Wejście było przez biurko. Szuflada z przodu była szczelnie zamknięta, nie dało się jej otworzyć. Wewnątrz znajdowała się maskująca deska, którą można było wyjąć i to było wejście do "schronu". Z zewnątrz szafa wyglądała zwyczajnie. Kiedy się ją otworzyło, była wypełniona pościelą i ubraniami.

Zaszczytem dla mnie jest również wspomnieć Hańcię Grinblat z ulicy Szerokiej. Trzymając na rękach swoje dziecko, szła na czele wszystkich ostrowieckich dzieci, które zostały wysłane do Treblinki. Niech będzie tu powiedziane, że Hańcia Grinblat z ulicy Szerokiej była naszym Januszem Korczakiem.

Miejscowy historyk Wojtek Mazan sporządził przed laty spis bojowników przybyłych z Ostrowca, o którym mowa w księdze:Hanka Grupińska: