Rabbi Mordechai Shimonovitch

Tragiczna śmierć Reb Mordechaja Szymonowicza

Fragment

Tragiczna śmierć Reb Mordechaja Szymonowicza

Niech jego krew zostanie pomszczona

Leibel Zhabner - Tłumaczenie Pamela Russ

Działo się to trzeciego dnia po deportacji [deportacja do Treblinki 11-12 października 1942 r.]. W tym czasie byliśmy zamknięci na małej przestrzeni domu Reb Szmula Heinego, na strychu i w dwóch małych pokoikach, które kiedyś służyły jako kuchnia jesziwy [Bejt Josef]. Na krótko przed deportacją jesziwa została przeniesiona do domu Reb Mordechaja i jego rodziny.

Kiedy wybuchła epidemia tyfusu, Judenrat szukał miejsca na szpital. Zarządzono wtedy przekształcenie wszystkich sal do nauki [w Domu Heinego] w  lecznicę. Szpitalem kierował znany doktor Meyer, błogosławionej pamięci, a pomocą służyli mu wszyscy żydowscy lekarze w mieście.

Idealnym miejscem [do ukrycia] dla Reb Mordechaja i jego rodziny, a także kilku młodych mężczyzn z jesziwy, był strych. Na strychu byli chronieni przed niemieckimi bandytami, którzy jeszcze tam nie dotarli... Reb Mordechaj czasami próbował wychodzić na ulicę... Blady z głodu i braku powietrza, miał niebiański wygląd, ze swoją śnieżnobiałą brodą i niebieskoszarymi oczami, które zawsze były błyszczące i głęboko zamyślone.

Głód i zimno wcale nie wpływały na jego zachowanie, wręcz przeciwnie, przez głód i zziębnięcie czuł się wznioślejszy, wyniesiony na wyższy poziom, jakby całkowicie odsunięty od materializmu tego świata. Również swoją wygłodzoną żonę i córeczkę, gdy trzęsły się z zimna, pocieszał wierszami i przypowieściami, starając się umocnić i siebie i je w zaufaniu do Stwórcy. Ufność była jego chlebem powszednim, powietrzem, którym oddychał, bez którego żaden człowiek nie mógłby przeżyć.

W getcie nie brakowało ludzi głodnych... ale Reb Mordechaj nigdy nie starał się znaleźć czegoś do jedzenia... Od czasu do czasu ich głód był zaspokajany dzięki [dobroci] kilku sprawiedliwych kobiet, które o nich nie zapominały. [Kobiety te] odejmowały sobie i własnym dzieciom od ust i odkładały i przynosiły [niewielkie ilości jedzenia] rodzinie Reb Mordechaja, co tak naprawdę utrzymywało całą rodzinę przy życiu.

W czasie epidemii tyfusu jego żona Tzippe legła złożona chorobą w jednym łóżku, a w drugim leżała ich mała córeczka. Nie było lekarza, nie było lekarstw, bo do tego potrzebna była protekcja [kontakty] lub pieniądze, a on nie miał ani jednego, ani drugiego. Jedynym źródłem lekarstwa była jego ufność w Stwórcę... I cud się zdarzył – wyzdrowiały, choć nie wróciła im energia...

W ostatni Szabat, kiedy w powietrzu już czuć było niebezpieczeństwo, nie pozwolił zakłócić świętości Szabatu i cieszył się każdą minutą, w której mógł studiować Torę.

Ściemniało się, Szabat się kończył, a jego serce wypełniał smutek. Zawsze z odejściem Szabatu odczuwał straszną tęsknotę. Zapalił świecę, aby odmówić hawdalę [specjalną modlitwę odmawianą na zakończenie Szabatu] i zasłonił okno, aby nikt nie zobaczył płomienia. Gdyby go przyłapano, groziłaby mu kara śmierci. Z łagodnością obudził żonę i dziecko, starając się dać im do zrozumienia, że powinni usłyszeć hawdalę. Tzippe zdała sobie sprawę, że w pokoju nie ma wody, a wkrótce nadejdzie "godzina czuwania" i nie będą mogli wyjść. Szybko chwyciła wiadro i pobiegła do studni, zaczerpnęła wody i czym prędzej wróciła do domu. Ledwie jednak zrobiła pierwszy krok, gdy usłyszała wystrzał w sąsiednim domu, gdzie mieścił się Judenrat. Usłyszała przerażające krzyki esesmana Petera, brutalne bicie oraz krzyki i błagania bitego. "Znowu się pojawił" - pomyślała. "Ten morderca zawsze znajduje swoje ofiary, a jeśli ktoś ujdzie z jego rąk żywy, to jest to cud". Jego morderczy sadyzm nie był zaspokojony, dopóki nie popłynęła żydowska krew...

Pospiesznie pobiegła do pokoju, gdzie Reb Mordechaj blady jak kreda czekał w strachu na jej powrót. W całym domu nie było [widać] żywego ducha. Wszyscy byli w ukryciu. Serca drżały, jakby morderca miał je zastrzelić. Każdy czuł, że w każdej chwili drzwi mogą się otworzyć a sadysta może wejść z bronią w ręku, wraz ze swoim krwiożerczym psem, szkolonym do torturowania ofiar.

Cała trójka nie zmrużyła oka do rana, leżąc w swoich objęciach, czekając na kolejny dzień. Tak naprawdę, tej nocy nikt w getcie nie zmrużył oka. Każdy miał spakowany mały plecak, który mógł zabrać ze sobą. Żydowska policja poinformowała ich, że wszyscy muszą się zebrać o siódmej rano, kiedy z rynku rozlegnie się syrena fabryki. Ci, którzy mieli pozwolenia na pracę, mieli się udać na plac Floriana. Siedzieli tam młodzi i starzy, jakby czekając na własny pogrzeb. W getcie panowała śmiertelna cisza. Było duszno, jakby w getcie brakowało powietrza do oddychania.

Reb Mordechaj i jego żona postanowili, że kiedy zawyje syrena, nie oddadzą się z własnej woli w ręce demonów, mimo że w domu nie było nic poza kawałkiem suchego chleba, który został z Szabatu. Dla dziecka wystarczyłoby to na przeżycie kolejnego dnia. Bardzo wcześnie, gdy rozległa się syrena i wszyscy opuścili swoje domy wśród krzyków i pod deszczem kul i bicia ze strony bestialskich Ukraińców, oni pozostali w domu i zamknęli się w nim jak zwierzęta w klatce, kryjąc się przed swoimi myśliwymi.

Minęły dwa dni. Były to dwa dni strachu i bólu, pierwsze dwa dni po wypędzeniu. Bali się ruszyć z miejsca, by nie zostać odkrytym przez żydowską policję, która szukała nielegalnych, którzy zaczęli wchodzić do nowego getta.

We wtorek rano, trzeciego dnia po wypędzeniu, wszystkich obudził głośny hałas w domu. Po raz kolejny rozległ się okrutny głos Petera mordercy. Biegał po podwórku jak szaleniec, wrzeszcząc, że powinni szybko wyprowadzić wszystkich nielegalnych, starych i młodych, którzy ukrywają się na terenie nowego getta... i tak też trafili na Reb Mordechaja i zagonili go na podwórko.

Ukrywał dziecko pod płaszczem, myśląc, że może uda mu się gdzieś uciec – cokolwiek, byleby tylko nie zabrali dziecka. Tak właśnie postanowił. Kiedy schodził po schodach, spotkał się ze śmiertelnym spojrzeniem Petera, który stał na pierwszym półpiętrze i dowodził akcją. Peter chwycił [Reb Mordechaja] za gardło i chciał wyrwać dziecko spod jego płaszcza. Dziewczynka z całych sił  trzymała się ciała ojca, a ojciec w żaden sposób nie pozwolił na oderwanie od siebie swojego jedynego dziecka. W tej przepychance Reb Mordechaj wraz z dzieckiem spadł ze schodów na sam dół. Szybko się podniósł i dalej walczył o uratowanie dziecka, ale jego los był przesądzony. Morderca do niego doskoczył, chwycił za szyję, z całej siły pchnął wątłego Reb Mordechaja na ziemię i strzelił mu dwie kule prosto w głowę. Reb Mordechaj usiłował krzyknąć "Szema Israel" i padł martwy w kałuży krwi. Morderca przewrócił butem ciało, które tak pozostało, z twarzą zwróconą ku niebu...

Tzippe pobiegła wcześniej do domu po płaszcz dla swojej córeczki, a kiedy wróciła i zobaczyła tragedię i usłyszała krzyki swojego dziecka, które zostało wrzucone na ciężarówkę. Nie czekając, aż zostanie zabrana ze wszystkimi, rzuciła się do pobliskiej studni. Później, z wielkim trudem policja wyciągnęła jej ciało i wraz z innymi zwłokami zabrała do zbiorowej mogiły.

Uczcijmy ich pamięć!

[Pełny oryginalny artykuł w języku angielskim można zobaczyć tutaj. ]

 

 

 

Zdjęcie "Heine House" - kredyt Wojtek Mazan
Zdjęcie "Heine House" - kredyt Wojtek Mazan